czwartek, 23 sierpnia 2012

w obrębie rodziny



W prawdopodobnie każdej kulturze występuje jakieś tabu. Może być ono natury społecznej, moralnej lub też nawet religijnej - możliwości jest wiele. W Polsce jednym z takich tematów tabu jest kazirodztwo, a może jeszcze bardziej nawet - dzieci pochodzące ze związków kazirodczych. Powodów wymienianych jako przyczynę takiej sytuacji jest wiele - chęć ochrony owych dzieci przed opinią publiczną, zażenowanie, a nawet odraza. Prawdopodobnie dlatego też temat ten właściwie nie występuje w debatach publicznych, nie należy do często poruszanych w kręgach towarzyskich, a ilość artykułów (poza tymi czysto naukowymi i medycznymi) uczciwie i bezstronnie opisująca kazirodztwo jest dość znikoma.
Niemniej jednak, niewidzialność tematu w sferze publicznej wcale nie znaczy, że problem ten dotyka jedynie znikomą ilość osób. Według prof. dr hab. Marii Beisert w wypowiedzi dla magazynu Wprost, polskie rejestry policyjne mówią o stałej liczbie w granicach 1600-1800 przestępstw o charakterze kazirodczym w ciągu roku. Jednakże Beisert wskazuje, iż statystycznie nawet co 7 kobieta pada ofiarą molestowania seksualnego w rodzinie. Wiele ofiar nie zgłasza potem z różnych względów kazirodztwa na policję. Nie wiadomo zatem do końca, ile dzieci rodzi się w wyniku tych przestępstw, gdyż wiele kobiet wpisuje jako ojca dziecka po prostu NN. A to skutkuje brakiem wszczęcia postępowania karnego.
Zanim jednak przejdę do sedna moich rozmyślań, przyznam, że nie podoba mi się automatyczne stawianie kazirodztwa (swoją drogą jest to bardzo brzydko brzmiąca nazwa) na równi z pedofilią bądź zjawiskiem molestowania seksualnego. Takie bowiem podejście do tematu strasznie upraszcza charakter tego zjawiska i uwypukla jedynie jego negatywne strony. Moim zdaniem należy pamiętać, że nie wszystkie stosunki i związki kazirodcze opierają się na zmuszaniu jednej ze stron do zachowań bądź stosunków seksualnych. Zdarzają się również związki, gdzie pary (zazwyczaj rodzeństwo) zwyczajnie zakochują się w sobie i decydują być razem nie bacząc na okoliczności i skutki prawne. Dlatego też żałuję, iż media podejmują się tematu kazirodztwa jedynie w przypadku i pod natchnieniem sytuacji tak skrajnych i dramatycznych jak wieloletnie więzienie i wykorzystywanie seksualne swojej córki przez Josefa Fritzla czy również wieloletnie gwałcenie i zastraszanie swojej córki i pasierbicy przez 41 letniego mieszkańca Katowic. Powoduje to utrwalanie się w ludzkiej mentalności jedynego wzorca kazirodztwa. Jednocześnie chcę też powiedzieć, że nie jest tutaj moim zamiarem ocenianie kazirodztwa pod względem etycznym czy moralnym. Mam na celu jedynie lepsze go zrozumienie i doszukanie się powodów jego społecznego wykluczenia.
Wielu ludzi wyklucza możliwość zalegalizowana czystej postaci kazirodztwa (dwóch równorzędnych osób będących w relacjach płciowych i uczuciowych) ze względu na przeciwwskazania medyczne. Jak mantrę powtarza się, że dzieci takie rodzą się często z poważnymi wadami genetycznymi, chorują na rzadkie choroby i często umierają w młodym wieku. Ciekawa jestem, ile osób tak naprawdę ma jakiekolwiek większe pojęcie na ten temat, a ile jedynie bezmyślnie powtarza to, co gdzieś kiedyś przeczytało bądź usłyszało. W kontekście tego chciałabym w moim tekście wykazać, że tak naprawdę penalizacja kazirodztwa jest uwarunkowana jedynie społecznie, oraz, że nie ma większych podstaw medycznych, by taka sytuacja się utrzymywała. Będzie można zauważyć, że całkowicie pomijam w moich rozważaniach stanowisko kościoła katolickiego na temat kazirodztwa. Dzieje się tak, gdyż absolutnie nie pozwalam sobie na to, by owa instytucja miała jakikolwiek wpływ na moje przekonania moralne czy etyczne.
Moje podejście do tematu bardzo dobrze ilustruje wywiad z profesorem zwyczajnym, Marianem Filarem, kierownikiem Katedry Prawa Karnego i Polityki Kryminalnej UMK w Toruniu. Przytoczę najbardziej relewantny z punktu widzenia tematyki mojego tekstu fragment wywiadu dla Super Expressu:


"- [SE] Został jeszcze ten rodzaj zachowań kazirodczych, który przywołał pan jako pierwszy - czyli wzajemna miłość i dobrowolność relacji.
- Niektórzy karniści zastanawiają się, czy by nawet nie zrezygnować z penalizacji tego zjawiska.
- [SE] To zaskakujące stanowisko! Przecież z takich związków rodzą się dzieci z wadami genetycznymi - w tym z mutacjami letalnymi, czyli de facto skazującymi na śmierć!
- To mit. Proszę sobie uświadomić, że istniały kultury, w których kazirodztwo było nie tylko dopuszczalne, ale wręcz nakazane. I bynajmniej nie rodziły się z tych związków dzieci z wadami. Pierwszy raz argumentacja, że dzieci ze związków kazirodczych są obciążone wadami, pojawiła się podczas rewolucji francuskiej, kiedy mieszczanie uznali arystokrację, która miesza się ze sobą, za klasę bezużyteczną społecznie, zaś siebie uznali za nową krew.
- [SE] Rewolucja francuska stworzyła podwaliny nowożytnego społeczeństwa, a kazirodztwo jest zakazane obecnie we wszystkich cywilizowanych państwach i trudno byłoby się doszukiwać w tym zakazie motywu politycznego...
- Ale to był argument polityczny. To, że ze związków kazirodczych rodzi się więcej dzieci z wadami niż z innych związków nie wynika wcale z tego, że pochodzą one od rodziców jednej krwi.
- [SE] Z czego zatem?
- Proszę spojrzeć, kto wchodzi w związki kazirodcze. Przeważnie nie są to ludzie pokroju Kopernika albo Marii Curie-Skłodowskiej, lecz ludzie z nizin społecznych. Wady u ich dzieci są więc, najogólniej, wynikiem mizerii ekonomicznej - zaniedbań higienicznych, zdrowotnych, żywieniowych. Przecież gdy hoduje się konie, to stara się je łączyć w kręgach rodzinnych, aby zachować najlepsze cechy danej linii.
- [SE] Absolutna większość ludzi nie wchodzi w takie związki. Według pana determinuje to wyłącznie kultura, a nie natura?
- Związek pozarodzinny zwiększa sferę kolaboracji społecznej, co jest bardzo korzystne. I prawo chroni ten nakaz kulturowy."


Zgadzam się z profesorem Filarem, że ciągłe powoływanie się na niezliczoną ilość chorób genetycznych dzieci ze związków kazirodczych jest formą mitologizacji tego zjawiska. Jest to coś, co wielokrotnie powtarzane nagle zaczyna być traktowane jako fakt niepodważalny, bo powszechny. W rzeczywistości jednak, powołując się na "Świat człowieka - świat kultury" Ewy Nowickiej (1991, 355) jest to jedynie kontynuowanie poglądów przedstawicieli wczesnej antropologii, którzy żywili przekonanie, iż kazirodztwo prowadzi do degeneracji gatunku ludzkiego. Obecnie genetyka pozwala stwierdzić, że poglądy takie nie mają naukowego uzasadnienia i w przypadku dzieci pary kazirodczej może zajść zarówno wzmocnienie recesywnych i dominujących cech złych jak i dobrych. A to znaczy, że rezultat takiego związku może być "zarówno albo bardzo niekorzystny albo bardzo korzystny zależnie od danego układu genetycznego w zbiorowości, w obrębie której zachodzi mieszanie genów (1991, 355)." Można przez to rozumieć, że decydującym czynnikiem w przypadku wad genetycznych i chorób potomstwa nie jest bliskie spokrewnienie rodziców, a ich ewentualne obciążenie pewnymi chorobami dziedzicznymi. Uważam, że bardzo dobrze ilustruje tę teorię opisana przez zespół Uwagi historia kazirodczego związku ojca i córki, z którego urodziło się dotychczas sześcioro dzieci (większość z nich ma jakąś formę upośledzenia). Materiał filmowy i artykuł powiela oczywiście schemat kazirodztwa jako bezwzględnej przyczyny chorób dzieci, przez co zjawisko to, jako takie, jest po raz kolejny szufladkowane jako - z zasady "złe". My jednak możemy w tym dojrzeć drugie dno i widzieć tę konkretną sytuację, jako przykład pary z niedobrym materiałem genetycznym. Innym przykładem jest też historia brata i siostry z Lipska. Ponownie, media skupiają się na samej istocie kazirodztwa, nie zwracając tak naprawdę większej uwagi na fakt, iż kobieta cierpi na zaburzenia osobowości i nie jest do końca odpowiedzialna za swoje czyny. A to wskazuje ewidentnie na możliwość przekazania wad genetycznych potomstwu. Swoją drogą, warto zwrócić uwagę, że kazirodztwo w mediach praktycznie zawsze pokazywane jest na przykładzie rodzin patologicznych, alkoholików, czy rodzin porzucających swe dzieci. Sam ten fakt może dać nam do myślenia, że nie są to akurat pary, które posiadają jakiś wybitny zestaw genów. Poza tym wydaje mi się, że zamiast od razu wsadzać do więzienia, to można by takie konkretne pary edukować. Rozmawiać z nimi o antykoncepcji, a nie z góry potępiać za charakter związku. Wiem, że nie zawsze może to przynieść skutek, ale przynajmniej w pewien sposób zdejmuje z takich par piętno źle rozumianych kazirodców.
W kontekście tego, co powiedziałam na początku poprzedniego akapitu, uważam, że obecne traktowanie 'czystego' kazirodztwa (świadomego związku dwojga dorosłych ludzi) w większości krajów, w tym w Polsce, jako wykroczenia bądź nawet przestępstwa w świetle prawa karnego, jest uwarunkowane jedynie kulturowo, społecznie i religijnie. Odwołując się do teorii Claude'a Lévi-Straussa, wytworzenie tabu kazirodztwa jest w pewien sposób nawet podwaliną dla rozwoju społeczeństw pierwotnych i służyło wymianie matrymonialnej między różnymi grupami, a co za tym idzie nawiązaniu dobrych stosunków. Według badaczki Nancy Thornhill, natomiast, tabu kazirodztwa stanowi tak naprawdę zbiór zasad małżeńskich stworzonych przez posiadających władzę mężczyzn, aby uniemożliwić swoim rywalom akumulację bogactw poprzez związki małżeńskie z własnymi kuzynkami.
Abstrahując od przyczyn dla których wytworzyło się społeczne tabu kazirodztwa oraz następnie na pewnym etapie prawny go zakaz w większości państw, warto też zwrócić uwagę, że owo zjawisko społeczne od dawna zdaje się być obfitym źródłem inspiracji dla wielu twórców. Przykładowo, bardzo łatwo znaleźć filmy, w których głównym wątkiem jest kazirodcza relacja między głównymi bohaterami. Do filmów takich zaliczyć można 'Milczenie' Ingmar'a Bergman'a, 'Uwikłanych' Howard'a A. Rodman'a, 'Bijitâ Q' Takashi Miike, czy w końcu 'Cementowy Ogród' Andrew Birkin'a.
Podsumowując jednak i wracając do myśli przewodniej mojego tekstu, niezależnie od tego co przyjmie się za początek utrwalania się tabu kazirodztwa, bezsprzecznym wydaje się fakt, iż wytworzenie się go w gatunku ludzkim przede wszystkim, bądź nawet jedynie, bazowało na czynnikach antropologicznych. To, jakie argumenty wysuwa się teraz (czytaj "medyczne"), to już zupełnie inna kwestia. A ten krótki artykuł pana Mirosława Nalezińskiego, na sam koniec, bardzo dobrze chyba ilustruje prawdziwe powody, dla których wielu ludzi odrzuca od siebie wizję zalegalizowania 'czystego' kazirodztwa. Autorowi przez cały tekst mieszają się bowiem wzajemnie pojęcia obrzydliwości, homoseksualizmu, kazirodztwa i obyczajowej normy.

piątek, 22 czerwca 2012

miłość znaczy rodzina

Bardzo często nie zauważa się faktycznej przyczyny danej sytuacji. Stykam się czasami z opinią, iż wychowywanie przez pary homoseksualne dzieci jest dla nich szkodliwe, wykrzywia ich psychikę oraz nie dostarcza im odpowiednich wzorców. Szczególnie organizacje i kościoły chrześcijańskie przodują w promocji takich poglądów. Łącząc kwestie polityczne, społeczne i religijne w jedno, ostrzegają przed upadkiem moralnym, upadkiem rodziny oraz krzywdą dzieci. Zastanawia mnie, ilu ludzi potrafi spojrzeć na to z innej strony i zobaczyć, że dzieci są w tęczowych rodzinach wychowywane z taką samą miłością, jak w rodzinach heteroseksualnych. Wskazywanie na patologiczne przypadki nie ma najmniejszego sensu, gdyż na jedną taką rodzinę przypada dziesięć lub pewnie więcej rodzin heteroseksualnych, które w jakiś sposób wykorzystują i krzywdzą swoje dzieci - z racji bycia większością. Prawdziwym problemem nie jest fakt posiadania homoseksualnego rodzica, ale stosunek społeczeństwa do tej tzw. 'rainbow family'. Kwestia braku wzorców jest również właściwie pozbawiona logicznego i naukowego uzasadnienia, jako że coraz więcej badań wykazuje minimalny lub żaden wpływ takiej formy rodziny na dziecięcą psychikę i seksualność, lub też, mówiąc trywialnie - poziom szczęścia. Poza tym, trzeba by wtedy pozbawić praw rodzicielskich matki i ojców samotnie wychowujących potomstwo oraz np. zdelegalizować banki spermy, gdyż potencjalnie właśnie samotne kobiety mogą chcieć z nich skorzystać.
W internecie można znaleźć bardzo wiele filmowych dowodów na to, że kochająca homoseksualna rodzina w absolutnie niczym nie jest gorsza od rodziny posiadającej matkę i ojca. Myślę, że najbardziej przekonujące są te, w których wypowiadają się dzieci. Automatycznie wytrącają bowiem oponentom argumenty z rąk, gdyż często bazują oni swoje opinie na przekonaniu, iż dzieci nie są w stanie zrozumieć idei homoseksualnej rodziny (ani małżeństwa) i wprowadza im to mętlik w głowach. Jestem przekonana, że prawda jest zupełnie inna. To dorośli kreują stereotypy i tworzą uprzedzenia. Dzieci nie rodzą się z nimi, nabierają ich dopiero w procesie socjalizacji i uczą się niezrozumienia dla różnorodności od swoich własnych rodziców.
Poniżej materiał przygotowany przez kobietę, która wychowała się w tęczowej rodzinie. Opowiada o trudach z tym związanych. Najważniejsza jest jednak konkluzja - bohaterka podkreśla, że wszelkie problemy, wątpliwości i smutki spowodowane były nie przez fakt posiadania takiej a nie innej rodziny, a przez obawę oraz strach przed opinią społeczeństwa, możliwością zranienia przez inną osobę i konieczność ukrywania się.


Warto obejrzeć również ten film ilustrujący kwestię adopcji dzieci w USA przez pary homoseksualne bądź też homoseksualnych singli. Ciekawe spojrzenie, pokazujące różnice pomiędzy poszczególnymi stanami, a także prezentujące autentyczne wypowiedzi tęczowych rodzin oraz młodego mężczyzny wychowanego w takiejże rodzinie. Zapewnia on, że nie czuje się ani gorszy ani inny z racji swojego wychowania oraz, że w żadnym stopniu charakter jego rodziny nie wpłynął na jego własną seksualność. 
Jednakże najważniejszym dokumentem, jaki chciałabym zaproponować do obejrzenia jest 'In My Shoes: Stories of Youth with LGBT Parents' wyprodukowany przez Frameline. Jest on wielki pod przynajmniej jednym względem - jest bezpośrednim, wspólnym głosem amerykańskich nastolatków wychowywanych w homoseksualnych rodzinach pokazującym miłość spajającą nieheteroseksualnych rodziców z ich dziećmi. Młodzi ludzie opowiadają o swoich rodzinach i o tym, jak czują się kochani, traktowani z szacunkiem i opieką. Podkreślają, że ich rodziny są takie jak każde inne i nie potrafią zrozumieć, dlaczego niektórzy ludzie chcieliby odebrać homoseksualnym parom prawo do posiadania i adopcji dzieci. Wszelkie problemy związane z kształtem ich rodzin powodowane są przez ewentualnych homofobicznych kolegów w szkołach lub polityków, którzy są negatywnie nastawieni do nieheteronormatywnych rodzin. Sam fakt tęczowej rodziny nie jest dla owych dzieci żadnym problemem i są w nich szczęśliwe.


Podsumowując, to zawsze homofobia jest problemem, a nie homoseksualność danych rodziców i posiadanie przez nich dziecka. Walczyć trzeba bowiem nie z miłością, a z nienawiścią i uprzedzeniami.

niedziela, 17 czerwca 2012

od wewnątrz - WBC

Problematyka Westboro Baptist Church została wielokrotnie już poruszona, napisano wiele artykułów, a także nakręcono pokaźną liczbę dokumentów i innych materiałów filmowych. Kwestia tej organizacji została też już uprzednio podjęta na moim blogu. Temat wydaje się jednak na tyle kontrowersyjny i interesujący, że decyduję się go poruszyć po raz kolejny. Moim celem nie jest jednakże zaprezentowanie całości przemyśleń na temat WBC, a przedstawienie moich własnych rozważań i analiz na podstawie dostępnych materiałów.
Pomyślałam mianowicie, że warto byłoby zaprezentować ową organizację z punktu widzenia byłych członków. Sądzę, że nikt nie jest w stanie zilustrować dokładniej problematyki tego zjawiska oraz opisać struktury wewnętrznej.
Najważniejszym chyba dokumentem, który chciałabym zaproponować jest "Leaving Hate Behind - The Nate Phelps Story" opowiadający historię Nate'a Phelps'a, syna pastora Fred'a Phelps'a. Mężczyzna ten po ukończeniu osiemnastego roku życia uciekł z domu, by wyrwać się ze spirali nienawiści i od mniej więcej 30 lat żyje w odcięciu od rodziny. Przeszedł wielką przemianę - od wychowanego w fanatyzmie dziecka, przez umiarkowanego chrześcijanina, po ateistę. Istotne jest w nagraniu szczegółowe wykazanie, iż członkowie WBC nie głoszą swych haseł, by nawrócić innych na swoją wiarę, co odróżnia ich od innych chrześcijan postrzegających misjonarstwo jako swój swoisty obowiązek. Według Westboro Buptist Church nawrócenie jest niemożliwe, gdyż tylko jego wyznawcy są i tak jedynymi wybrańcami boga. Dlatego też w końcowym fragmencie przemówienia syn pastora przyznaje, że organizowanie pikiet i demonstracji przez WBC nie ma sensu i jest prawdopodobnie tylko kolejną możliwością dla Fred'a Phelps'a do wyrzucenia z siebie gniewu i jadu. Ponadto, Nate Phelps zwraca uwagę na wyjątkowo niską pozycję kobiet w WBC, poniżanie ich i psychiczne zniewolenie. Porusza przy okazji jeszcze jedną ważną kwestię - fakt, że wszystkie działania jego ojca tak naprawdę znajdują odzwierciedlenie i uzasadnienie w treści Biblii. Być może jest to niewygodne do zaakceptowania dla pozostałych chrześcijan, ale według Nate'a Phelps'a wszystko zależy od fragmentu, na którym swoje przekonania oprze dana osoba. Jego ojciec wybrał po prostu wszystkie te najbrutalniejsze.


Poniżej znajduje się kolejny materiał z bohaterem powyższego dokumentu - Nate'em Phelps'em. Dotyczy on planów WBC odnośnie oprotestowania pogrzebu Elizabeth Tylor, aktorki aktywnie działającej na rzecz osób homoseksualnych oraz walki z AIDS. Syn Fred'a Phelps'a przyznaje, że już za czasów jego dzieciństwa, jego ojciec interpretował Biblię na swój sposób i uznawał homoseksualność za najcięższy grzech, z którego nie można się wyleczyć. Wspólnie z dziennikarzami dochodzi do tych samych wniosków, do których doszłam ostatnio. Ponieważ nie ma aktualnie możliwości uniemożliwienia członkom WBC organizowania demonstracji, gdyż chroni ich pierwsza poprawka do konstytucji Stanów Zjednoczonych, sposobem może być organizowanie pozytywnych kontrdemonstracji. Ignorowanie bowiem nie daje zbytnich rezultatów.


Ponadto Nate Phelps wspomina o jednej bardzo istotnej kwestii. Jego ojciec, pastor WBC, od zawsze lubował się w sprawianiu innym ludziom krzywdy i bólu, nawet tego fizycznego. Nie oszczędzał w tym nawet swojej rodziny. Może to być głównym powodem takiego a nie innego kształtu i aktualnej działalności kościoła. Teraz bowiem Fred Phelps ma po prostu większe możliwości i dostęp do większej liczby osób, którą może skrzywdzić poprzez swoje słowa i działalność wspólnoty. Syn pastora wypowiada się również na temat swojej siostry i przyznaje, że od maleńkości nikt w jego rodzinie nie miał prawa do posiadania własnego zdania. Najważniejszy był ojciec, który odpowiadał tylko przed bogiem. Oczywiście, on sam tak naprawdę decydował czego bóg od niego oczekiwał i co chciał, by zrobił. Nic dziwnego więc, że całe rodzeństwo Nate'a wyrosło na ludzi ślepo podążających śladami ojca. Na końcu materiału pada uwaga, iż właściwie cały ten medialny szum wokoło WBC jest właśnie tym, czego oczekuje i pragnie jego pastor. Wcale mnie to nie zaskakuje.
Taki sam wniosek odnośnie uwagi mediów nasuwa się także po obejrzeniu poniższego wywiadu z Nete'em oraz Dorotha'ą, kolejnym dorosłym dzieckiem pastora, które nie należy już do wspólnoty. Dorotha opowiada o uzależnieniu jej ojca od gniewu oraz agresji i nieumiejętności funkcjonowania w świecie bez konfliktów. Wspomina również dzieciństwo pełne strachu i konieczności absolutnego podporządkowania się ojcu. Nate stwierdza natomiast, iż pastor jest człowiekiem, który staje się brutalny wobec najbliższych, gdy brak mu bodźca w postaci bólu naokoło niego. Moment, w którym jego współpracownicy, których również próbował krzywdzić, przestali go zwyczajnie słuchać, był prawdopodobnie jednym z czynników, który sprawił, iż skierował swoją uwagę bardziej już na głoszenie pełnych nienawiści kazań w świat. Stworzył odizolowany od innych ludzi kult z charyzmatycznym przywódcą i poczuciem "my versus oni" w członkach swojej wspólnoty. Dorotha mówi w końcowym fragmencie materiału pewną istotną rzecz - nosi w sobie przekonanie, że jej ojciec jest chorym człowiekiem, który stał się ofiarą swojego złego ego. Dlatego też stara się go nie oceniać, co nie zmienia faktu, że została bardzo skrzywdzona i pozbawiona dzieciństwa.


Proponowałabym również obejrzenie tego materiału. Jest to fragment programu amerykańskiego dziennikarza, Anderson'a Cooper'a, na temat Westboro Baptist Church. Fragment ten pokazuje m.in. materiał filmowy potępiający Cooper'a nagrany przez pastora Phelps'a oraz wywiad w osobami organizującymi kontrdemonstrację przeciwko pikiecie WBC podczas pogrzebu. Cichej i spokojnej kontrdemonstracji, warto wspomnieć, mającej na celu danie lepszego, bardziej pozytywnego materiału dla mediów i odwrócenie uwagi od mowy nienawiści WBC, co w rezultacie nie dopuści do zrealizowania zamierzeń członków organizacji, czyli wspominania głównie o nich w kolejnej gazecie czy wiadomościach. Przedstawiona jest również bardziej szczegółowa prawna analiza działań WSB, jako że wywiad miał miejsce jeszcze przed ogłoszeniem werdyktu Sądu Najwyższego w sprawie Snyder vs. Phelps.

sobota, 16 czerwca 2012

miara dosłowności słowa



Westboro Baptist Church jest głównym motywem zamieszczonych poniżej materiałów filmowych. Ta budząca kontrowersje chrześcijańska grupa słynna jest głównie z organizowania licznych protestów potępiających homoseksualistów oraz demonstracji podczas pogrzebów amerykańskich żołnierzy poległych na froncie.
Jaki jest najlepszy sposob, żeby radzić sobie z takiego typu ludźmi? Oburzenie i chęć zakrzyczenia jest chyba pierwszym, co przychodzi na myśl. Czy jednak byłoby to skuteczne?
Zamieszczony poniżej dokument autorstwa Louis'a Theroux dla BBC pokazuje, że niekoniecznie, gdyż takie sytuacje są następnie wykorzystywane i interpretowane w sposób zupełnie odwrotny. W filmie można bowiem zobaczyć, jak pastor relacjonuje krzyki i wyzwiska kierowane przez osoby przeciwne naukom jego kościoła. Dzięki swojej interpretacji, ustawia w pewien sposób hierarchię, w której członkowie jego kościoła są po prostu niezrozumiani i brutalnie spychani na margines przez tych idących prosto do piekła. A to skutkuje jedynie umocnieniem przekonań grupy, i tak już zapalczywej w swych protestach.


Czyżby rozwiązaniem było ignorowanie protestów i haseł? To zdaje się być jednak dla wielu trochę zbyt trudnym zadaniem, gdy krew burzy się w nich na widok demonstracji. Zwłaszcza, jeśli reprezentuje się jedną z grup, które w danym momencie obraża WSB np. jest się członkiem lub członkinią społeczności żydowskiej lub osobą homoseksualną.


Być może zatem wyśmiewać i parodiować tak jak np. bohaterowie powyższego nagrania. Wydaje mi się, że może to być też niesamowita okazja do zjednoczenia ludzi w dobrym celu i uwrażliwienia kolejnych na znaczenie równości i wzajemnej tolerancji, a także zwykłej empatii w stosunku do bliźnich. 
Można również wyrażać swoją niechęć do tej organizacji i jej haseł w poniższy sposób. Mnóstwo pozytywnej energii kontra obraźliwe i krzywdzące hasła WBC. W ułamku sekundy krzyki i śpiewy Westoboro Buptist Church stają się w pewien sposób swoją własną karykaturą. Protest w wersji na śmieszno protestujący przeciwko protestowi odnosi skutek.


Interesujące jest dla mnie to, dlaczego tak naprawdę członkowie Westboro Baptist Church protestują i głoszą swoje hasła we wszelki możliwy sposób. Sama bowiem chęć głoszenia "słowa bożego" i próba nawrócenia innych mnie nie przekonuje. Znajduję w tym drugie dno i mam wrażenie, że przynajmniej część z wyznawców kanalizuje w ten sposób swoją niechęć i obawę w stosunku do "innych". To takie obnoszenie się ze swoją wiarą w najgorszym tego słowa znaczeniu. Tym bardziej, że zdarzają się wśród nich tacy, którzy nie potrafią uargumentować swojego stanowiska, denerwują się, gdy mają udzielać wywiadu i często mówią rzeczy, które przeczą ich wcześniejszym stwierdzeniom. Być może wyznawcy WBC są oburzeni. Być może są zniesmaczeni tym, że świat nie wygląda tak, jak nakazuje Biblia w ich interpretacji. Nie znajduję jednak uzasadnienia dla pikietowania pogrzebów zmarłych żołnierzy i radości z czyjejś choroby. Jest to dla mnie zupełne wypaczenie najlepszych idei chrześcijaństwa. Mam również pewne przykre odczucia, kiedy oglądam wyżej zamieszczony dokument BBC. Patrzę na tych wszystkich młodych ludzi, dzieci zapalczywych członków kościoła, wychowywanych w tej pełnej nienawiści ideologii i myślę sobie, że staje im się wielka krzywda. Zamiast dorastać w poczuciu miłości do świata i innych ludzi, uczone są nienawiści, nietolerancji i wypaczonej wizji świata opartej na jednostronnym i dosłownym odczytywaniu Biblii.
Członkowie Westboro Buptist Church są nieustępliwi. Nie zależy im na odczuciach innych ludzi, a jedynie na tym, by ludzkość przestrzegała praw bożych. Oczywiście interpretowanych na ich sposób. Choć i w to można czasami zwątpić, patrząc jak lubują się w krytyce innych. Człowiek odnosi wrażenie, że całe ich życie straciłoby sens, gdyby pozbawiono ich możliwości protestowania. Co więcej, wierzą oni, że wszelkie nieszczęścia jakie dotykają ludzkość, są celowe i są bezpośrednią karą od boga. Uważają też, że wszyscy ludzie zasługują na śmierć, ponieważ narodzili się już jako grzesznicy, a tylko wybrańcy dostąpią życia wiecznego w niebie. Nie trzeba właściwie nadmieniać, że członkowie WBC postrzegają właśnie swój kościół jako wybrany, a całą resztę ludzkości, nawet tę chrześcijańską, jako stojącą w opozycji do siebie.
Grupę pod przewodnictwem pastora Fred'a Phelps'a nie obchodzi złość i ból, jaki sprawiają innym ludziom. Jeśli jest coś, co Biblia uważa za złe w ich mniemaniu, to nie zamierzają w żaden sposób ukrywać do tego niechęci i odrazy. Nie mają skrupułów, żeby mówić homoseksualnym ludziom prosto w twarz, że są brudni od grzechu i pójdą do piekła, jeśli nie zaprzestaną swoich grzecznych i odrażających praktyk. Twierdzą przy tym, że to nie oni sprawiają, że inni ludzi są poruszeni i zdenerwowani. Przeciwnie, wierzą, że to gniew spowodowany słowami samego boga i niemożnością ich zaakceptowani. Oni zaś nie mają zamiaru kłamać i głoszą tylko to, co mówi Biblia. Jak ujmuje to jeden z bohaterów dokumentu, robią to wręcz z miłości do innych, żeby pokazać im, że byli wychowani dla szatana, ale mogą i powinni się nawrócić. Nienawiść, która w istocie jest miłością czyli hipokryzja w najlepszym wydaniu.
Członkowie tej fundamentalistycznej organizacji nie mają również żadnych skrupułów, jeśli chodzi o swój stosunek do innych religii. Dokument BBC przedstawia rozmowę wyznawczyń WBC z dziennikarzem, podczas której opisują one swoją pikietę w czasie muzułmańskiego pogrzebu. Odnoszą się wtedy do incydentu spalenia Koranu jako dobrego uczynku. Stwierdzają, że zrobiły jak najbardziej dobrze, gdyż Koran jest i tak tylko śmieciem. Odczuwam w tym wszystkim nieprawdopodobne poczucie wyższości nad innymi i słuszność swych racji. Choć jednocześnie czuję wielki smutek, bo zdaję sobie sprawę z wielkiego prania mózgu, jakiemu zostały poddane te młode dziewczyny, by mówić takie rzeczy
Niezwykła jest również w tym kontekście dla mnie, choć być może jak najbardziej logiczna, zaciekłość, która cechuje członków kościoła w stosunku do swoich własnych rodzin i przyjaciół, którzy odważą się przeciwstawić i zwątpić. Normalne jest wtedy wyrzucenie takiej osoby ze społeczności i odwrócenie się od niej. Całkowity ostracyzm. Taka osoba jest od tej pory traktowana na równi z pozostałymi ludźmi spoza kościoła. Co więcej, jako schodząca z jedynej właściwej ścieżki, jest skazana na pójście do najstraszniejszej części piekła. Taka zaciętość kojarzy mi się trochę z bardzo konserwatywnymi rodzinami muzułmańskimi i ich traktowaniem dziewcząt, które odważyły się postępować wbrew rodzinnym i religijnym tradycjom oraz regułom. Członkowe Westboro Baptist Church nie praktykują co prawda honorowych zabójstw, ale w swojej umiejętności odsunięcia się od swojego własnego dziecka z powodów religijnych są równie przerażający. 
Dokument BBC nawiązuje też do pewnego kluczowego momentu dla Westboro Baptist Church oraz całego społeczeństwa amerykańskiego. Członkowie kościoła zostali bowiem pozwani do Sądu Najwyższego za naruszenie spokoju na pogrzebie młodego żołnierza. Ojciec zmarłego ogłosił w swoim przemówieniu dla prasy, że są cywilizowane sposoby na wyrażenie swojej opinii w Ameryce i nie obejmuje to celowego wywołania stresu i uszczerbku na zdrowiu psychicznym i emocjonalnym innych ludzi. Jednakże sąd stwierdził, że ukaranie WBC byłoby niezgodne z prawem i ich protesty ogłosił jako zgodne z konstytucją Stanów Zjednoczonych. W uzasadnieniu podano bowiem, że nie był to atak na pojedynczą osobę, a ogólne wyrażenie niechęci do żołnierzy.
Członkowie Westboro Baptist Church w imię na swój sposób pojmowanego chrześcijaństwa wyrzekają się ludzkich odczuć i empatii w stosunku do innych, a nawet siebie. Być może to właśnie jest potem podstawą ich walki. Walki z miłością do bliźniego. Humanizm jest bowiem słowem obcym dla wyznawców WBC, tak długo jak nie pokrywa się słowo w słowo z treścią Biblii. Wszystko co robią ci ludzie, całe zło wyrządzane innym, jest w ich opinii uzasadnione, gdyż przecież służą w boskiej sprawie, a ich ustami przemawia sam Stwórca.

czwartek, 14 czerwca 2012

dyskryminacja pod przykrywką

Niektórzy uważają, że powinni mieć prawo do wolności wypowiedzi w kwestii homoseksualności. Ja jednak sądzę, że takie prawo przyczynia się jedynie do wzrostu homofobii i chroni tych, którzy prześladują innych ludzi z powodu ich seksualności. Nie obchodzi mnie, czy tak mówi dana religia lub partia. Jest różnica między ochroną wolności słowa a pozwalaniem na wyrażanie swojej nienawiści czy braku akceptacji tego, co nie jest zależne od człowieka.


Chronimy mniejszości etniczne, pozywamy do sądu za rasizm i seksizm. Dlaczego mielibyśmy pozwalać na krzywdzenie kogoś tylko dlatego, że nie wpasowuje się w ramy większościowej heteroseksualności?
Wolność słowa jest istotna. Jest niepodważalnym prawem każdej jednostki. Powinna jednak dotyczyć tylko kwestii, które podlegają dyskusji. Homoseksualność nie jest wyborem, nie jest przyjmowana przez daną osobę z powodu kaprysu czy "promocji". Każdy człowiek jest inny, tak samo jego orientacja, która umiejscawia się w każdym przypadku gdzieś na tej długiej i płynnej linii między hetero- a homoseksualnością. Krytykowanie osoby nieheteroseksualnej za to kim jest, to jak wytykanie czarnoskórej kobiecie jej koloru skóry czy mężczyźnie jeżdżącemu na wózku jego niepełnosprawności. Jest działaniem pozbawionym logiki. Dlatego nie podoba mi się odwrócenie proporcji w poniższym materiale i wrażenie, jakie pozostaje po jego obejrzeniu - prawa młodego chrześcijanina zostały naruszone, nauczyciel nadużył swoich uprawnień, a homoseksualność może być tematem do dyskusji, bo chłopiec zwyczajnie wypowiedział się zgodnie ze swoimi przekonaniami religijnymi. Jest bowiem zupełnie odwrotnie i nie powinno być żadnych wątpliwości, że wyrażanie wątpliwości w kwestii ewentualnej grzeszności, ułomności czy zagrożenia ze strony osób homoseksualnych nie może być akceptowane. Poglądy religijne można mieć wszelakie, można wierzyć, że za dziesięć lat świat zostanie zbawiony przez wielkie drewniane krzesło albo zjedzony przez kosmicznego słonia na wrotkach. Jeśli jednak ktoś chce ingerować w życie innych ludzi z powodu swoich własnych wierzeń, to powinno być mu to uniemożliwione.

kampanie prawdziwie społeczne

Olivia Wilde jest przykładem kobiety, którą chciałabym widzieć jak najczęściej w mediach. Inteligentna, potrafiąca się wysłowić i przede wszystkim działająca w słusznej sprawie. Jest dla mnie typem gwiazdy, który szanuję i doceniam. Nie tylko ze względu na grę aktorską, ale także właśnie za działalność za rzecz innych. Zawsze miałam poczucie, że swego rodzaju obowiązkiem znanych osób jest pomaganie innym. Jeśli nie finansowo, to właśnie poprzez firmowanie swoim nazwiskiem różnego rodzaju akcji charytatywnych i kampanii społecznych.



Istotne jest jednak dla mnie poczucie, że udział nie ma na celu głównie wypromowania danej gwiazdy. A to nie każdemu się udaje i czasami cel danej akcji zaciera się, może nawet niezamierzenie, w konfrontacji z wielkim celebryckim ego. Wiele gwiazd i gwiazdek zorientowało się ostatnio, że publiczne wspieranie istotnych spraw społecznych może pomóc im się wybić. Być może nie ma w tym nic aż tak bardzo złego i odrzucającego, jak długo cel kampanii zostaje osiągnięty. Niemniej jednak, takie celebrytki i celebryci zyskują jeszcze jedno - mój niesmak. Mogę się cieszyć, że zbudowano dzięki ich udziałowi więcej studni w Sudanie czy uświadomiono większą liczbę osób w kwestii możliwości zarażenia się wirusem HIV. Ale nie zapominam jednocześnie o drugim dnie i częściej dzwoniącym telefonie aktora czy aktorki. Mało jest chyba gwiazd, które robią coś po cichu czy nie licząc na oklaski i zdjęcia w kolorowych magazynach z sierotami czy bezdomnymi psami. Tak samo mało jest chyba gwiazd, które promują kampanie z prawdziwej potrzeby serca czy z zaangażowaniem.
Zdarza się też, że gwiazda jest tak wymalowana, wystylizowana i idealna, że kampania społeczna nie odnosi, przynajmniej jeśli chodzi o mnie, skutku i staje się swoją własną karykaturą. Jeśli bowiem ktoś decyduje się na udział w kampanii, czy też użyczenie swojej twarzy na jej potrzeby, musi mieć świadomość, że owa kampania ma za zadanie nie tylko "sprzedać temat", ale też być naprawdę wiarygodna. Nie działają na mnie akcje PETA z roznegliżowanymi gwiazdami. Może się mylę, ale oprócz szlachetnych haseł, widzę tam tylko półnagie kobiety z których wiele chce z pewnością uszczknąć z tego coś dla siebie i swojej kariery. Zresztą, zawsze postrzegałam kampanie PETA jako bezsensowne odwoływanie się do seksizmu. Dla mnie jakiekolwiek przejawy seksizmu nigdy chyba nie mają wystarczającego uzasadnienia, nawet w tak słusznych sprawach. Uważam, że jest mnóstwo innych sposobów na rozpromowanie takich akcji.


Trudno być wiarygodnym, dużo łatwiej zrazić odbiorców do siebie i jednocześnie doprowadzić do nadszarpnięcia wizerunku kampanii lub nawet całej organizacji. Ważne jest bowiem dla mnie także to, czy dana gwiazda faktycznie kieruje się potem w życiu i karierze treściami, które sobą reprezentuje na bilbordzie czy w artykule. Z punktu wizerunkowego organizacji nie ma chyba nic bardziej szkodliwego, niż celebrytka firmująca swoją twarzą (lub też całym ciałem) akcję przeciwko noszeniu futer jedynie w świetle kamer. W życiu prywatnym bowiem zostaje uchwycona na zdjęciu w eleganckim futerku. Choć to i tak wersja łatwiejsza do przełknięcia w porównaniu z dokonaniami np. Tomasza Stockingera, twarzy kampanii promującej bezpieczne zachowania w ruchu drogowym, który spowodował niedługo po użyczeniu swojej twarzy Polskim Kolejom Państwowym wypadek po pijanemu.
W kontekście tego wszystkiego warto przeczytać sobie ciekawy artykuł ze strony kampaniespoleczne.pl na temat udziału gwiazd w promocji kampanii społecznych. Miedzy innymi, warto zwrócić uwagę na szczegółowe sklasyfikowanie typów zaangażowania znanych osób i podział na m.in. gwiazdy, planetoidy czy misje ratunkowe. Tekst obrazuje mniej więcej to, o czym wspomniałam już powyżej.
Słowem podsumowania, bardzo cieszę się, że coraz więcej znanych osób udziela się społecznie. Być może przysłużył się temu tak szeroki udział zachodnich gwiazd i gwiazdek w kampaniach społecznych wszelakiego typu. Polscy celebryci nie chcą być gorsi i również zręcznie wykorzystują ten sposób na darmową promocję swojej osoby. Najważniejsze jest jednak to, żeby kampania odniosła skutek. Jak długo się tak dzieje, jestem chyba w stanie zagryźć zęby i postarać się nie komentować. Miło byłoby jednak, gdyby każda kampania z udziałem gwiazd była tak pomysłowa i przekonywująca jak ta czy ta. Samo bowiem pokazanie znanej twarzy nie gwarantuje sukcesu.

wtorek, 5 czerwca 2012

bóg katolicki kocha homo



Czasami zastanawiam się, dlaczego w ogóle przejmuję się stanowiskiem kościoła katolickiego odnośnie osób nieheteronormatywnych. I wydaje mi się, że odpowiedź na to pytanie jest czysto praktyczna - ów kościół ma wciąż dużą władzę i siłę oddziaływania w państwie polskim. Gdyby tak nie było, jego stanowisko prawdopodobnie obchodziłoby mnie tyle co zeszłoroczny śnieg. A tak media fundują mi atrakcje w postaci jednego konkretnego pana jako wątpliwego autorytetu. Tutaj kolejny z jego tekstów popełnionych na temat homoseksualności.
Chcę jednocześnie zaznaczyć, że nie wypowiadam się tutaj w kontekście całego chrześcijaństwa. Mam świadomość, że wśród jego odłamów/rodzajów/typów znajdują się takie, które są prawdziwie otwarte na człowieka, a wśród tych zamkniętych na różnorodność znajdują się czasem osoby, którym z różnych względów przestaje pasować negatywna retoryka ich kościoła wobec homoseksualności i zmieniają swoje poglądy na tę kwestię.


Znajdziemy też z łatwością takie odłamy chrześcijaństwa, które są od katolicyzmu jeszcze bardziej zacięte, traktując homoseksualność jako tzw. grzech ciężki i pierwszy stopień w drodze do piekła. Oczywiście, dla wielu jest to tylko jeden z elementów, które sprawiają, że należy danego człowieka nienawidzić i potępiać.

 

Niemniej jednak, z racji mojego miejsca zamieszkania, to kościół katolicki ze swoim przesłaniem zdecydowanie najbardziej zachodzi mi za skórę, gdyż swym nauczaniem wpływa na jakość mojego życia.
Dla bardziej zainteresowanych - pod tym linkiem można dokładnie sprawdzić jaki stosunek do homoseksualności mają poszczególne odłamy chrześcijaństwa.

Get to Know Us First

Kampania społeczna propagująca równość w kwestii możliwości zawierania związków małżeńskich. Oczywiście, kampania na bazie ekwiwalencji, ale czasami wydaje mi się, że do niektórych ludzi można dotrzeć tylko tym sposobem, bowiem wyznają zasadę 'do homo z kijem nie podchodź, bo ugryzie'. Jednakże ci bardziej rozgarnięci zaczynają powoli dostrzegać dysonans między promowanym wizerunkiem 'homoseksualisty' jako posiadającego inną orientację odpowiednika stereotypowego heteroseksualisty. Zresztą, wszystko to jest tak naprawdę jedynie konstruktem społecznym. Ja sama się temu często poddaję, np. wyrażając potencjalnie chęć zawarcia owego związku małżeńskiego. 
Pytanie zatem brzmi - jak stworzyć kampanię, która przemówi do wszystkich, obalając jednocześnie wszystkie utarte stereotypy, konstrukty, zależności i oczekiwania? Jak pokazać, że nie jesteśmy swoją płcią, swoim genderem, tylko sobą?
Poniższa kampania nie pokazuje tego, a jedynie wygładzony obrazek pasujący do standardu. Ale jak powiedziałam powyżej, czasami, bądź nawet w większości przypadków, tylko to jest w miarę strawne.

małżeństwa a heteronorma


Odkryłam dzisiaj taki oto ciekawy esej. Autorka ma podobne do mojego poczucie humoru, a pierwszy paragraf tekstu obrazuje dość dokładnie moje ostatnie rozterki powiązane z odkryciem swoistej heteronormatywnej homonormy.

poniedziałek, 4 czerwca 2012

homonorma (?)

W moich rozważaniach staram się odchodzić od idei przedstawiania nieheteronormatywnych osób jako homoseksualnych odpowiedników heteroseksualistów. Taka metoda ekwiwalencji prowadzi bowiem do swoistej paranoi, gdy jednocześnie drogą substytucji wtłacza się takich ludzi w kategorię LGBT i zarazem wymaga się od nich życia w sposób identyczny z heteroseksualnym. Z tą drobną różnicą, że ich partner jest tej samej płci. Koniec końców zawsze prowadzi to do wykluczenia tej części społeczeństwa, która się w ową hetero- i homonormę nie wpisuje. Osoby bardziej kolorowe, niemonogamiczne itp. skazywane są na margines i uznawane za odszczepieńców niegodnych przedstawiania w mediach, bo jedynie psują pieczołowicie tworzony wizerunek. Ale jeszcze długa droga zanim będzie to brane tak naprawdę pod uwagę.
Niemniej jednak, mam wśród kampanii społecznych i reklam tworzonych na bazie ekwiwalencji swoje ulubione. Poniższa zawsze wywołuje uśmiech na mojej twarzy.


dziecko w rodzinie nieheteronormatywnej

Kolejna kwestia, odnośnie której moje poglądy ewoluowały w ostatnich latach w bardzo dużym stopniu. Kiedyś wydawało mi się, że nie jest to dobre rozwiązanie. Wychodziłam z popularnego założenia, że związki jak najbardziej, ale kwestia posiadania dzieci powinna być przynajmniej odsunięta w czasie. Patrzyłam na to z perspektywy krzywdy, jaką może takiemu dziecku wyrządzić homofobiczne społeczeństwo. Teraz, jednakże, jestem już w pełni świadoma bezsensowności takiego postawienia sprawy. Nieheteroseksualne pary tworzą rodziny i wychowują dzieci w Polsce od dawna. Jedyny problem, z którym tak naprawdę trzeba się obecnie zmierzyć, to uregulowanie sytuacji prawnej owych dzieci. Argument o szkodliwości związków homoseksualnych dla dzieci, wypaczeniu takich rodzin i finalnie wypaczeniu psychiki dziecka pozostawię bez komentarza. Dużo i tak już było powiedziane na ten temat i tak naprawdę ten, kto chce nadal wierzyć w tego typu kłamliwe sądy, będzie nadal to robił. Nawet jeśli podsunie mu się pod nos niezliczone przykłady szczęśliwych nieheteronormatywnych rodzin czy wyniki badań naukowych.
Tutaj wczorajszy tekst na temat rodzin homoseksualnych. Tytuł trochę tendencyjny, ale cóż. Wydaje się poruszać większość istotnych kwestii związanych z posiadaniem dzieci przez pary nieheteroseksualne w Polsce. Ponadto, ciekawe w tym kontekście wydaje mi się być jeszcze poniższe video. Historia, co prawda, opowiadana jest z trochę innej perspektywy, gdyż sprawa dotyczy możliwości wzięcia ślubu przez pary homoseksualne, gdy związki cywilne są już dostępne. Nie zmienia to jednakże wydźwięku wypowiedzi dziewczynki także w polskim kontekście. Dzieci w nieheteronormatywnych rodzinach mogą jak najbardziej być szczęśliwe. Zawsze można podać przykład rodziny patologicznej, ale takie znajdują się po obu stronach. Przypisywanie złego wpływu na dziecko rodzicom nieheteroseksualnym jest błędne. Jedynym bowiem czynnikiem unieszczęśliwiającym takie dzieci jest homofobia i brak polityki równościowej.

niedziela, 3 czerwca 2012

Parada Równości 2012




Wczoraj miała miejsce w Warszawie coroczna Parada Równości. Jeszcze do niedawna byłam nastawiona do tego typu wydarzeń w dość sceptyczny sposób. Pokutowało we mnie przekonanie bliskich mi osób o braku potrzeby takich demonstracji, ich szkodliwości wręcz. Osób nienastawionych do ruchu LGBT w jakiś specjalnie negatywny sposób, a raczej próbujących go zrozumieć. Od pewnego czasu jednak czytam dość dużo na ten temat, staram się wyjaśnić wątpliwości i pojąć kwestie do niedawna jeszcze dla mnie zbyt zagmatwane. Dlatego też obecnie mogę stwierdzić, że podpisuję się pod ideą tego rodzaju demonstracji. Można się sprzeczać o jej kształt, zaangażowanie polityczne i slogany, jednakże cel sam w sobie - jest dobry. Nie sadzę, żebym była już teraz w stanie podzielić się dokładnie moimi przemyśleniami. Wydaje mi się, że potrzebuję jeszcze trochę poczytać, obejrzeć, zrozumieć. Tym bardziej, że moje poglądy na te kwestie coraz bardziej zaczynają oscylować w przestrzeni queer.
Tutaj, tutaj i tu kilka jeszcze innych tekstów do poczytania na temat weekendowej Parady Równości. 
Nie trzeba długo szukać w wyszukiwarce, żeby znaleźć jeszcze więcej artykułów. W różnych źródłach można będzie oczywiście wyczuć zróżnicowane nastawienie redakcji do tegorocznej demonstracji. Podane przeze mnie wyżej pozycje są chyba raczej obiektywne.

Po co mi dzieci?




Artykuł składający się z wypowiedzi kilku dojrzałych kobiet, stający w opozycji do powszechnie przyjętej oczywistości posiadania dzieci. Różne powody, inne przemyślenia, ale wszędzie przewija się jeden i ten sam motyw - te kobiety nie czują żalu z powodu braku posiadania potomstwa.
Często stykam się z opinią, że świadoma decyzja kobiety o nierodzeniu dziecka jest wyrazem jej egoizmu. Uważam, że osoby wypowiadające takie sądy są w głębokim błędzie i część moich przemyśleń odzwierciedlają właśnie wypowiedzi bohaterek artykułu. Od dawna wydaje mi się również, że bardzo duży udział w tworzeniu takich oskarżeń ma wyjątkowo wąski sposób patrzenia na kwestię rodzicielstwa. Wielu ludzi postrzega to w kategoriach społeczeństwa i państwa - trzeba płodzić dzieci, bo inaczej będzie mniej Polaków/Polek. Nie wchodząc w bardziej poważne kwestie ekonomiczne, emerytalne i podatkowe, widzę po prostu bardzo wyraźnie tę chęć dominacji w liczbie mieszkańców danego kraju.

Anna Grodzka "na żywo"

Bardzo udana, moim zdaniem, próba pokazana, że najważniejsza jest tożsamość i nie powinno się oceniać kogoś tylko na podstawie drugorzędnych cech płciowych. Oczywiście, można by się spierać, że ponownie osoba trans-płciowa jest "zmuszona" opowiadać na wizji, dlaczego jest taka, a nie inna i dlaczego odczuwa pewne rzeczy tak, a nie inaczej. Jednakże wydaje mi się, że na obecnym etapie rozwoju świadomości w tym temacie na polskim podwórku jest to przykład wyjątkowo eleganckiej rozmowy o dużym walorze edukacyjnym.